Zakochaj się w sobie
O miłości marzymy od dziecka. Wszystkie jej odcienie analizujemy pod każdym kątem. Rodzicielską uważamy za obowiązek, romantyczną przerobiłyśmy w milionach filmów, książek i dyskusji z przyjaciółkami. Doświadczając jednej i drugiej czujemy się szczęśliwe i spełnione, dbamy o nie, pielęgnujemy, uznajemy za najwyższą wartość. A miłość do siebie samej? O to już inna sprawa – marginalizujemy ją i każdego, kto choć trochę chce o nią zawalczyć, bijemy po łapkach. Za egoizm, za butę, za naiwność w podejściu do życia…
Tymczasem miłość do siebie to akceptacja, spokój i szczęście. Stan, który pozwala w pełni pokochać innych. Bez barier, granic, niepotrzebnych zahamowań! Przede wszystkim bez największego naszego wroga – kompleksów. Zamiast spojrzeć na siebie przez pryzmat wszystkiego, co dobre, dręczymy się drobiazgami. Bo jesteśmy za niskie, za grube, albo co gorsza za głupie. Wiele kobiet źle o sobie myśli. Co ciekawe, zwykle krytykują w sobie rzeczy, których inni nawet nie widzą! A już na pewno postrzegają je inaczej!
Choćby cechy fizyczne. Oczywiście, obowiązują pewne kanony piękna i do nich się porównujemy. Bezwzględnie działa to jednak tylko wśród nastolatków, które porównują swoje instagramowe profile (a i wśród nich na pewno sporo jest osób ceniących inne cechy i wartości). Świat na szczęście nie jest zerojedynkowy i to, co nie podoba się Tobie w sobie, dla innych może być bardzo pociągające, piękne, wspaniałe albo po prostu mało ważne wobec innych cudowności,
Podobnie z oceną naszych charakterów, zachowań, osobowości. Często biczujemy się za to, że nie jesteśmy jakieś tam, bo przecież powinnyśmy bo… No właśnie, bo co? Warto nad sobą pracować i trochę się zmieniać, ale tylko wtedy, gdy to my czujemy, że zmiana jest nam potrzebna i wniesie do naszego życia coś wartościowego, dla nas ważnego. Tylko wtedy też, gdy nie jest przeciwko nam samym. To temat na dłuższy wywód, można przytoczyć setki argumentów i przykładów. Dziś jednak nie o tym, chcę pisać.
Dziś chciałabym tylko rozszerzyć nieco walentynkowe spojrzenie na miłość. To świetna okazja, by przez analogię do tej serduszkowej i romantycznej spojrzeć na miłość własną. Dobrze pojętą miłość do siebie. Niosącą za sobą spokój, akceptację i silne poczucie, że jesteśmy ważne. Kochane, spełnione choćby dlatego że jesteśmy. Po prostu. Takie a nie inne właśnie!
Często nasze poczucie własnej wartości wzrasta, gdy pokochają i zaakceptują nas inni. Wtedy czujemy się lepsze, bo ktoś potwierdził naszą wartość. Dlaczego nie ufamy sobie? Kochając siebie, akceptując i dbając o swoje ja jesteśmy też lepsze dla innych. Łatwiej przychodzi nam empatia, łatwiej akceptujemy wady i inność mężów, dzieci, znajomych…
Wystarczy nie zakładać, że ja, Ty czy on mamy być jacyś. Wystarczy pokochać i zaakceptować. Najpierw siebie, potem ich. Po prostu. I tego Wam właśnie dziś życzę. Zakochajcie się w sobie, a miłość do innych tylko na tym zyska!